Od dobrego roku do szklanej wystawki nie trafił żaden nowy/stary okaz. Ani na giełdzie, ani na młynie, ani w żadnym antykwariacie nic nie kusiło i nie zachwycało. Szklana nuda. Nawet trochę już zaczęłam się martwić – czyżby uczucie osłabło i fascynacja minęła? A może straciliśmy czujność i oko albo zrobiliśmy się skandalicznie wybredni?

[Oka chyba nie, bo podczas krótkiego wiosennego wojażu do włoskiej stolicy glonów i wyblakłych wolut tamtejsze słodkie kompozycje z czerwonych delfinów i niebieskich żabek budziły jednak lekkie dreszcze. Kusiły natomiast wazony z lat 60., ale stały w muzealnych witrynach, więc można było tylko westchnąć i pójść dalej: na kawę, wino i mostek].

Blaza rosła, kurzu przybywało, jakaś melancholia zapanowała na regale. A tu lipiec, upał, za oknem niekończący się remont drogi (stąd ten kurz, wiadomo). I giełda, tym razem pod kościołem Marii Magdaleny, więc atmosfera wakacyjna, trochę turystyczna i rozrywkowa. Ale i stali bywalcy, z którymi przez lata zdążyliśmy się już całkiem nieźle zapoznać, i do których warto zajrzeć, choćby tylko towarzysko (takie zaglądanie kończy się czasami wynalezieniem bransoletki z lat 20., która “poczeka na Panią, co się Pani martwi”, i faktycznie, poczekała).

Gadu gadu pod płóciennym daszkiem, trochę o renowacji lamp, a trochę o ekranizacjach przygód Pana Samochodzika (od lat 80. niezmiennie nieudanych, tu pełna zgoda). KSz niby słucha, ale przede wszystkim się rozgląda, skanując wzrokiem wystawkę zdominowaną przez zabytkowe pluszaki, wełniane bieżniki i bakelitowe urządzenia o niewiadomej funkcji. Wśród tych wszystkich cudów skromnie stoi sobie szkło – obłe, dymne i duńskie.

Przy bliższym oglądzie nieco organiczna forma okazała się być nieoczywistym wazonem. Powinno być jakieś inne określenie na przedmioty sytuujące się między wazonem/misą/popielnicą, które mogą być tym wszystkim, ale nie do końca są. Niech już jednak będzie wazon, chociaż kwiatka specjalnie nie potrzebuje, bo jest kompletny i zamknięty (chociaż otwarty). Tenże wyrób pochodzi z 1960 roku, na co wskazuje sygnatura, i został wykonany w duńskiej hucie szkła Holmegaard (co również zostało uwiecznione na dnie naczynia).

Projektantem, który niemal całe zawodowe życie związał z hutą Holmegaard, był Per Lütken. Wśród ponad 3000 przedmiotów, wymyślonych przez niego w latach 1942-1998, a potem wydmuchanych i ręcznie uformowanych są zarówno te praktyczne, jak szklanki, karafki i kieliszki (czyli tzw. table glass), jak i te bardziej artystyczne (czyli art glass). W seriach o nazwach muzycznych czy zwierzęcych można znaleźć grupy wazonów i wazoników, czarki, patery, misy i popielnice. Większość ma jednolite i przejrzyste kolory, przeważają odcienie bieli, błękitu i szarości, i dlatego łatwo je odróżnić od projektów innych artystów związanych z Holmegaard (np. Michaela Banga czy Ottona Brauera). Przez lata swoje prace Lütken szczegółowo opisywał i rozrysowywał w Czarnej Księdze (Min sorte Bog).

Per Lütken, misa “Provence”, lata 50.

Per Lütken, wazon “Rondo”, 1959 rok

Per Lütken, misa “Fionia”, lata 60.

Można by dywagować, dlaczego Lütken, dlaczego Dania, i w ogóle – dlaczego taki minimal, skoro po sąsiedzku orgia mandruzzato i borocrystalu. Trudno orzec – dla równowagi? Dla krągłości i klarowności? Wszystko prawda. Ale najlepszy jest ten jeden zagubiony pęcherzyk powietrza. Perfekcyjny!

Szklane porozumienie czesko-duńsko-niemieckie

PS Huta w Holmegaard nadal produkuje szkło, stołowe i artystyczne. W ofercie mają np. zaprojektowane przez Lütkena kieliszki o pojemności 50 ml (seria No. 5). Zarówno forma, jak i pojemność to już rarytas.

PS 2 No dobrze, w “Latających machinach kontra Pan Samochodzik” jest kilka zabawnych momentów. Do obejrzenia w letniej ramówce Ninateki.