Archives for posts with tag: architektura

Pisanie i opowiadanie, spacerowanie i opowiadanie, oglądanie i opowiadanie. I kręcenie się wokół miejsc, architektur, widoków oraz słów. Tak właśnie wygląda mój rok (z różnych powodów) jubileuszowy. I tak się składa, że w tym roku, tej wiosny, w miesiącu kwietniu, pojawił się na świecie nowy, namacalny efekt owego opowiadania i kręcenia się.

Efekt pachnie farbą drukarską, nęci kolorem i formatem, energicznie punktuje wrocławską wizualność i kieruje reflektor na dwa okazy architektonicznej fauny: na pierwszy rzut oka mocno inne, na drugi – podobne w dziejach zapominania, wypierania i odkrywania na nowo. Pierwszy numer broszury/gazetki/biuletynu/fanzinu (niepotrzebne skreślić) KONTRO_WERSY wjechał w przestrzeń wirtualną oraz na lady (na razie kilku) lokali w mieście. Będą kolejne wersy, ale te już darzę sentymentem szczególnym.

Kontro_wersy w druku: bohaterowie pierwszego numeru

Lata 60. spotykają lata 90., minimal op-art i sorbet malinowy, przestrzenne eksperymenty na Starym Mieście, świetlana przeszłość (komputery i handel), upadek i lata zaniedbań, realna groźba wyburzenia, wymazania z miejskiej przestrzeni i historii. Z jednej strony ZETO (Zakład Elektronicznych Technik Obliczeniowych), z drugiej – Solpol, ostatni dom handlowy, jaki wybudowano przy ul. Świdnickiej przed nastaniem epoki mallów, czyli tzw. galerii handlowych. Można (i trzeba) dyskutować na temat ich estetyki, funkcjonalności, lokalizacji i czego tam jeszcze, ale jedno jest pewne – to znaki czasów, świadkowie epok zamkniętych, marzeń o lepszym jutrze, o nowych technologiach i luksusie dla każdego.

Ale żeby ocenić (a potem ewentualnie – docenić), trzeba najpierw poczytać, pomyśleć, pooglądać obrazki – i to wszystko, w wersji skompresowanej i momentami nawet rozrywkowej, jest właśnie w pierwszym numerze. Wywiady, dywagacje, cytaty oraz zdjęcia stare i nowe. Plus kilka archiwalnych skarbów, plus oprawa graficzna na poziomie wszechświatowym, plus zaangażowanie wszystkich autorów i autorek, plus inspiracje internetowych czytelników profilu kontro_wersy. Bo na tym profilu, który zbiera w jednym miejscu zaangażowane społecznie wątki przestrzenne, graficzne i miejskie, wszystko się zaczęło – także pomysł, żeby efemeryczne medium stało się bardziej realne. Druk tak szybko nie zniknie, trafi do różnych osób, może (oby!) będzie jednym z argumentów “na tak” przy podejmowaniu decyzji, co dalej z ZETO i Solpolem.

Za kontrowersowym przedsięwzięciem stoją konkretne osoby, czyli Kalina Zatorska (spiritus movens, energia i niezniszczalność) oraz Łukasz Walawender (siła spokoju, siła projektu), którzy działają na styku grafiki użytkowej, miejskiego PR i tematów niemożliwych. W skrócie: AutorWu. Możecie nawet nie wiedzieć, że ich znacie – ale na pewno znacie ich plakaty, murale, wystawy i akcje miejskie (oraz legendarną literkę W).

Trochę się podczepiam, wspieram i dopowiadam – oraz uwielbiam zapach farby drukarskiej. Plany na kolejne wydania już są, farba drukarska jednak swoje kosztuje, można więc autorom postawić kawę, wysłać maila, przebić 5. I opowiadać dalej: o wrocławskości, zakładowym patio i wierze w bociany.

Na drugim planie: AutorWu. W tle: wiadomo

Minimum. Międzywojenne, niemieckie minimum do mieszkania. Wtedy nowe, testowane i stosowane do rozwiązania rozlicznych problemów – urbanistycznych, higienicznych, społecznych i politycznych też. Już pod koniec XIX wieku sytuacja nie wygląda za ciekawie: w śródmieściu ścisk, w podwórkach fabryczki i warsztaty, świeżego powietrza nie uświadczysz, zieleni też nie, do tego przemysł przyspiesza, wzrasta zatrudnienie, ludność przybywa do miasta, a mieszkań brak. Wrocław to nie Wiedeń, ale tu także robotnicy potrafią się zmobilizować i sprawić władzy kłopot, może więc dobrze byłoby ich rozdzielić, dać zajęcie w czasie wolnym, własny ogródek, najlepiej z dala od centrum?

DSC_5724

Robotnicze osiedla powstaną w polu, na dawnych obszarach zalewowych, w miejscach po sadach i łąkach. Największe rozrośnie się na wschodnim skraju miasta, za wielkim parkiem-lasem, za terenami sportowymi i wystawowymi, za reprezentacyjnymi willami przy cichych uliczkach – na tanich, wiejskich gruntach, które w 1924 roku trafią w administracyjne granice miasta. Nie będzie jednak radykalnie funkcjonalistycznym osiedlem tylko dla robotników, w ciągu dwóch dekad powstaną wielorodzinne bloki i szeregówki oraz kilka domów jednorodzinnych, wszystkie podporządkowane wachlarzowi siatki ulic, zbiegających się w kierunku zielonego klina, spuentowanego finalnie ceglanymi bryłami szkoły i kościoła.

DSC_5762

Używamy tego osiedla dłużej niż ci, dla których było budowane. Korzystamy z zaplanowanej i zrealizowanej infrastruktury: z linii tramwajowej, z budynków (na przykład z kościoła, który stał się kinem, a teraz znów jest kościołem), z minipasażu handlowego, z chodników i alejek (które zastawiliśmy w całości samochodami), z dwu- i trzypokojowych mieszkań (tych jest najwięcej), ale przede wszystkim korzystamy z przestrzeni. Minimum to znaczy ogródek przypisany do każdego mieszkania, czasem od frontu i zawsze na tyłach. Takie minimum tworzy zielony bufor między kolejnymi ulicami i pierzejami domów, zapewnia prywatność, izoluje do hałasu, a w większych kwartałach powstają dzięki niemu duże, zielone wnętrza, niewidoczne od strony ulicy.

DSC_5744

W czasie ostatnich tygodni życie osiedla przeniosło się na tyły – chociaż nie są to przestrzenie zamknięte, a ich granice zaznaczono raczej umownie murkiem, schodkami czy łagodnym zejściem w dół, to dają poczucie bezpieczeństwa. Umożliwiają też bycie na zewnątrz bez narażania się na kontrolę, gdy nieopodal, po ulicy, powoli toczy się radiowóz – tutaj nie wjadą. Tutaj ktoś idzie na trzepak, ktoś wyprowadza psa, ktoś nowym żwirem wysypuje ścieżkę, ktoś przycina zeschnięte gałęzie rozrośniętego jesionu. Trwa powszechne pielenie i nasadzanie, wiosna w pełni i swobodniejsze niż zazwyczaj sąsiedzkie rozmowy przez pochylone płoty.

To wciąż działa, po 100 latach. Więcej minimum!

DSC_5733

[Tekst był pierwotnie opublikowany 9 maja 2020 roku na fb Muzeum Architektury, w cyklu “Notatki z pandemii”. W tym miejscu przebardzo dziękuję za zaproszenie, bo dzięki tej akcji wnikliwiej przyjrzałam się dzielnicy, którą znam od zawsze, zrobiłam zdjęcia, które dawno czekały na zrobienie i odblokowałam pisanie dla siebie i innych. Zwiedzajcie Sępolno!]

DSC_5789

Zwiedzamy, zwiedzacie, zwiedzają

Nie mogę chyba nie napisać o tym, co zajmowało mnie przez ostatni rok i październik. Chociaż temat już trochę przebrzmiał i trzeba drążyć dalej, szukać nowych wątków i tematów. Trzeba – ale przedtem trzeba zebrać, podsumować i podziękować. Bo sama to mogę sobie pisać (lub nie) bloga, a książkę robi się wspólnie.

okladka

“Całe morze budowania. Wrocławska architektura 1956-1970” podobno, takie mnie doszły słuchy, wygląda poważnie (przypisy!), ale czyta się raczej bez bólu. I ogląda, bo bez zdjęć i rysunków byłaby to opowieść wysoce niepełna. Ale żeby dało się czytać i oglądać potrzeba kilku osób, które będą cierpliwie składać, sprawdzać, poprawiać, pilnować (także siebie nawzajem) i ekscytować się latami 60., oczywiście.

Aspekty techniczne i estetyczne udało się pogodzić dzięki sekcji graficznej, czyli Marianowi i Olafowi, którzy wymyślili układ całości, kompozycję tekstu i zdjęć, a potem wprowadzali na bieżąco zyliardy poprawek i popraweczek. Na odcinku planów archiwalnych wspierał ich KSz, trudzący się nad doprowadzeniem ozalidów do stanu używalności i do druku. Bardzo mi na tych kwestiach zależało, bo za dużo widziałam już książek ze zniechęcającą grafiką i marnej jakości planami. A przecież chcieliśmy zachęcać – do poznania, obejrzenia, zrozumienia.

Elementem, bez którego trudno byłoby zobaczyć przeszłość i teraźniejszość wrocławskiej architektury, są współczesne zdjęcia Anki. Wspólnie ustalaliśmy punkt wyjścia i najważniejsze kwestie, a potem była jej ogromna praca w terenie, praca przed komputerem, praca z korektami. Do tego cała masa zaraźliwego entuzjazmu i chęć próbowania różnych nowych pomysłów, co się w sumie wszystkim opłaciło – do książki trafiły celne kadry, a Anka uzupełniła swoje architektoniczne portfolio.

Ale nic by z tego wszystkiego nie wyszło, gdyby nie wydawca, czyli Muzeum Architektury we Wrocławiu, oraz współwydawca, czyli Ośrodek “Pamięć i Przyszłość”. Po ich stronie była koordynacja, finansowanie (tu także wspierał Uniwersytet Wrocławski i Miejski Konserwator Zabytków), wydanie i promowanie. To są dwie ważne dla mnie placówki, także dlatego, że w 2008 roku dzięki podobnej współpracy na pl. Solnym stanęła plenerowa wystawa “Całe morze budowania. Wrocławska architektura 1945-1989”, która po raz pierwszy na szerszą skalę propagowała powojenne tematy architektoniczne i urbanistyczne. I teraz, po dekadzie, pojawiła się książka, nawiązująca tytułem do tej pionierskiej akcji.

Akcji, która także została wymyślona wspólnie – jak wiele innych tekstów, spotkań, wycieczek. Wspólnie, czyli z Michałem, najważniejszą postacią w całym wydawniczym przedsięwzięciu, specem od twórczości Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak, od organizowania wydarzeń niemożliwych, od pilnowania autorki-amatorki, żeby nie popadała w zbytnią egzaltację. Niezliczone roboczogodziny, redakcja merytoryczna obszernej książki, no i w ogóle.

Agata-Gabis-Cale-morze-budowania-ksiazka-o-wroclawskiej-architekturze-lat-1956-70-plndesign-9

Stare i nowe – ze specjalną dedykacją dla absolwentów V LO

Nie będę tutaj pisać streszczenia ani specjalnych zajawek, jeśli ktoś jest ciekaw wyników pracy wyżej wymienionej ekipy, niech zajrzy tu. I zdaję sobie sprawę, że nie udało się uniknąć błędów, napięć i nieporozumień,  ale w efekcie mamy chyba jakiś punkt wyjścia do rozmowy o wrocławskiej tożsamości, powojennym dziedzictwie, ludziach i miejscach. Na 480 stronach, z 298 ilustracjami i z morzem budowania, które wzięło się stąd:

Jakie to jest piękne miasto Wrocław, drogi mój! I groźne jakie! Nad wyraz te domy zburzone przez wojnę, której nie pamiętam prawie nic. Więc tu niektóre domy, to jest połowa domu albo ćwierć, albo zupełnie niepodobne. Ale najgroźniej wieczorem, bo wtedy to nie są nawet pół-domy, czy ćwierć-domy, czy zupełnie nie-domy, ale jakieś przedpotopowe stwory, gady skamieniałe groźnie wyglądające. Nigdy nie widziałem.

Ale najwięcej widać rusztowania. Morze rusztowań. Właściwie nie morze, ale nieprzebrane flotylle statków-rusztowań. To jest budowanie. Morze budowania. Największe abordaże – budowanie na morzu. Jeśli już tak mówię, to rynek – wyspa najpiękniejsza. Domy po kilkaset lat, a taka świeżość w nich, gracja. Mieszkać w takim domu, to musi być duża radość.

Edward Stachura, rok 1960 (z listu „Drogi Przyjacielu!”)

 

PS I to już koniec prywaty oraz sentymentów. Teraz będą konkrety: Murano, Wszewłod Sarnecki, New Look i co tam się jeszcze po drodze trafi (na przykład poniemiecko-poradziecka Legnica, czyli wycieczka w rodzaju tych przez H. najbardziej docenianych).

Całoroczne wzmożenie architektoniczno-literackie wreszcie zaczyna nabierać realnych kształtów. Nie jestem specem od (auto)reklamy, ale stwierdziłam, że temat obroni się sam, na tyle jest frapujący i osobny, a ja występuję w tle i dlatego dziś będzie o książce. A może bardziej o albumie z tekstem, który sobie płynie (mniej lub bardziej wartko) między zdjęciami i rysunkami.

Wrocławskie Muzeum Narodowe obchodzi właśnie 70. urodziny, świętuje je hucznie wystawami (w tym nową stałą “Cudo-twórcy”), wykładami i spotkaniami, a także zestawem okolicznościowych publikacji o swoich budynkach. Siedzib jest cztery, więc z tej okazji powstał książkowy czteropak, dźwigający Muzeum Sztuki Współczesnej (Pawilon 4 Kopuł), Muzeum Etnograficzne (dawny pałac biskupów), Gmach Główny (dawna Rejencja Wrocławska) oraz rotundę “Panoramy Racławickiej”. Opieką redakcyjną otoczyła całe przedsięwzięcie Barbara Banaś, a wszystkie szczegóły znajdziecie na stronie Muzeum Narodowego.

rotunda_2

Okładki książek z muzealnego czteropaku (Muzeum Narodowe we Wrocławiu)

Przypadła mi w udziale fucha najmilejsza, bo pisanie o rotundzie “Panoramy Racławickiej” i wybieranie materiału ilustracyjnego, czyli archiwalnych zdjęć, planów i rysunków. Wybieranie miało też wymiar czysto fizyczny, bo trzeba było się wybrać do Tychów, gdzie znajduje się dokumentacja projektowa i przy okazji porozmawiać ze współautorką rotundy, Ewą Dziekońską (sama nie wiem, co było najlepsza częścią tej wyprawy – tu wielkie podziękowania Patrykowi Oczko, autorowi książki o Marku Dziekońskim).

Chociaż każdy z autorów trudził się nad innym tematem i budynkiem, to struktura wszystkich książek jest podobna: na początku zestaw 10 współczesnych zdjęć autorstwa Mikołaja Grospierre’a, który zaczyna od szerokiego kadru żeby skończyć na wnętrznościach, ukrytych zazwyczaj przez oczami zwiedzających. Kolorystyka nieco jesienna, obrazy melancholijne, plany ogólne i detale.

rotunda_3

rotunda_6

Rotunda “Panoramy Racławickiej” na zdjęciach Mikołaja Grospierre’a (ilustracje z książki, Muzeum Narodowe we Wrocławiu)

Po fotograficznym wstępie zaczyna się opowieść o historii i architekturze, w przypadku rotundy podzielona na trzy części: “Panorama Racławicka” we Lwowie, “Panorama Racławicka” we Wrocławiu oraz Prefabrykat, kosynierzy i zieleń (plus wybrana literatura, biogramy i kalendarium). Na 100 stronach tekst zajmuje stosunkowo niewiele miejsca, przewagę mają fotografie i rysunki, w tym też takie, które nigdy wcześniej nie były publikowane (ze zbiorów Muzeum Narodowego, Muzeum Miejskiego, Muzeum Architektury, Ossolineum, Muzeum Miejskiego w Tychach i ze zbiorów prywatnych).

rotunda_1

rotunda_4

Obrazkowa opowieść o budynku i jego zawartości (zdjęcia ze zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich i Muzeum Miejskiego Wrocławia)

Niezależnie o tego, czy pisana, czy opowiadana ilustracjami, historia panoramicznego malowidła i budynku, który powstawał przez prawie 20 lat, jest jedną z ciekawszych architektonicznych (ale też politycznych i społecznych) narracji powojennego Wrocławia. Nie będę się tutaj rozpisywać jakoś szczegółowo (wiadomo, w książce jest więcej wszystkiego), ale nawet przypomnienie najważniejszych faktów wystarczy, żeby uważniej przyjrzeć się betonowej rotundzie. Wszystko zaczyna się we Lwowie, w 1894: jest patriotyczne uniesienie, komercyjny sukces i drewniany (przeciekający) pawilon dla malowidła Jana Styki i Wojciecha Kossaka (i do dziś nierozstrzygnięte pytanie: kto namalował Kościuszce konia?). Potem perturbacje z remontami i zagrożenie podczas II wojny światowej, wreszcie akcja demontażu i przewiezienie w 1946 do Wrocławia (a tymczasem dawna rotunda stoi w Parku Stryjskim do dziś, przebudowana na salę gimnastyczną).

rotunda_0

Wątek lwowski (Muzeum Narodowe we Wrocławiu)

Drugie życie malowidła to seria komplikacji, nacisków politycznych i społecznych inicjatyw, to też walka z czasem i problemami technicznymi. Od 1948 roku, kiedy ogłoszono pierwszy konkurs na budowę siedziby dla Panoramy Racławickiej, kontrowersyjny (bo antyrosyjski) temat wraca jak bumerang, wraz ze zmianami politycznej atmosfery: powstaje komitet budowy, w 1957 roku SARP ogłasza drugi konkurs, który wygrywa małżeństwo młodych, wrocławskich architektów, Ewa i Marek Dziekońscy. Sukces, wywiady, przygotowana rok później dokumentacja (w tym dwie wersje pawilonu wejściowego, reprodukowane w książce) i co? I nic, Dziekońscy jadą szukać szczęścia w Tychach. Mija kolejna dekada i konstruktor Jan Weryński może wejść na prefabrykowany szkielet rotundy, wzniesiony metodą eksperymentalną w 12 dni (to chyba moje ulubione zdjęcie w książce: konstruktor na dachu). W 1967 roku budynek osiąga stan surowy i bardzo zamknięty.

Lata 70. nie przynoszą większych zmian, stan jest nadal surowy, wrocławianie snują domysły, dlaczego nic się nie dzieje: może rotunda jest za mała i obraz się nie mieści? Prace konserwatorskie zostają wstrzymane, a autorzy projektu dostają zlecenie przeprojektowania budynku na Wrocławskie Centrum Kultury (te rysunki są nieco mroczne). Cała sprawa wygląda dość ponuro, pustostan chyba działa na wyobraźnię i okazuje się wizualnie bardzo efektowny, co widać w kilku ujęciach apokaliptycznego filmu “Na Srebrnym Globie” Andrzeja Żuławskiego. Wnętrze rotundy gra pogrążoną w chaosie bazę kosmonautów, bohaterowie przemieszczają się pod powierzchnią parasola i po pochylni, prowadzącej od pomieszczeń technicznych.

21061

Kadr z filmu “Na Srebrnym Globie” Andrzeja Żuławskiego (wnętrze rotundy jako baza kosmonautów)

[Na marginesie: skomplikowane losy filmu, kończonego dekadę po rozpoczęciu zdjęć, w zaskakujący sposób splatają się z historią opuszczonej rotundy. Film Żuławskiego miał szansę stać się światowym hitem science-fiction, ale przez polityczną decyzję o przerwaniu produkcji w 1977 roku i odłożeniu taśm na półkę popadł w zapomnienie. Uzupełniony autorskim komentarzem (zamiast brakujących scen), pokazany w Cannes w roku 1988 nie wybrzmiał pełnym głosem, jednak za sprawą swojej rwanej formy działa dziś dużo mocniej niż klasyczny film sci-fi. Uniwersalna przypowieść o poszukiwaniu wolności i doskonałości zyskała dodatkowy wymiar, bo opowiada także o wolności i jej braku w PRL, o twórczym procesie i uwikłaniu we współczesność. Pustka rotundy także niesie w sobie ciężar znaczeń,  podobnie jak wykorzystane w filmie wnętrza nieużytkowanej (i równie politycznie problematycznej) synagogi “Pod Białym Bocianem”. Mogłabym o tym filmie pisać i pisać, bo było to jedno z większych odkryć podczas szukania materiałów do książki – jeśli chcecie wiedzieć (i obejrzeć) więcej, zajrzyjcie do tekstu Kuby Mikurdy i na stronę Kadru]

Kiedy zmieniły się losy malowidła i budowy? Wraz z solidarnościowym zrywem, bo w 1980 roku powstał kolejny, ale tym razem w pełni społeczny, Komitet Odbudowy Panoramy Racławickiej. Dzięki zbiórkom środków (a także aluminiowych kapsli), zaangażowaniu mieszkańców i wojska (zdjęcie: “Ojczyźnie dziesięć żołnierskich przepustek”), prace znów ruszyły. Gdy malowidło poddawano wewnątrz konserwacji, trwała budowa małej rotundy, zagospodarowywanie terenu wokół, szklenie i porządkowanie. Wreszcie, po 39 latach, malowidło zostało udostępnione zwiedzającym 14 czerwca 1985 roku.

ewa_marek

Ewa i Marek Dziekońscy nad planami rotundy (zdjęcie ze zbiorów Ewy Dziekońskiej, reprodukowane w książce wydanej przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu)

Historia pełna przestojów i zwrotów akcji, a co z architekturą? Wymyślony w 1957 roku budynek jest podporządkowany funkcji i otoczeniu, nie dominuje, a wchodzi w dialog z bliższym i dalszym gotyckim sąsiedztwem. Oddziałuje czytelną formą, uwidocznioną betonową konstrukcją, surowością materiału łagodzoną przez zieleń, daje również pole do interpretacji (korona? kosy? pinakle?). To unikatowa realizacja lat 60., rzadko jednak jest tak postrzegana: budowa trwała zbyt długo, w hallu kłaniają się lata 80., a całość to przede wszystkim oprawa dla legendarnego malowidła. Jedno bez drugiego nie mogłoby zresztą istnieć, dlatego warto oglądać je razem, zwracając przy tym uwagę na wzory szalunków odciśnięte w betonie, na obniżony dziedziniec, który wprowadza nas do pawilonu i  niemal sakralną przestrzeń ciemniej pochylni, którą przechodzimy do świetlistego wnętrza rotundy. To wszystko pomysły Dziekońskich, które wiele lat czekały na realizację, a dziś nadal działają bez zarzutu.

I już, może skończę po prostu tak, jak w książce. Budynek Panoramy Racławickiej sugestywnie opowiada o powojennym, wrocławskim półwieczu: w środku – mityczne Kresy, a na zewnątrz – nowoczesna konstrukcja.

rotunda_5

Książka o rotundzie poleca się (projekt graficzny: Marian Misiak, Olaf Schindler)

Lato było i minęło, z wycieczkami bliższymi oraz dalszymi (czyli nad Bałtyk), a wśród nich była jedna, mająca charakter rozrywkowego awersu ekstremalnej wyprawy zimowej, o której pisałam tutaj. Tym razem Opole nurzało się w ciepłym świetle drugiej połowy sierpnia, co umożliwiało bezproblemową eksplorację zakątków już znanych oraz odkrywanie tych wcześniej niewidzianych (bo np. ukrytych pod śniegiem).

Zaraz obok placu dworcowego, przy ul. Krakowskiej wznosi się imponujący (jakże by inaczej) zespół budynków pocztowych – przeważa wiek XIX, ale mnie szczególnie zafrapowała nowsza część, którą zapowiada konny pomnik (dłuta Feliksa Kupscha) wystawiony ku czci bohaterskich pocztowców z I wojny światowej, zaś wejścia na teren placówki broni wysoki łuk kamiennej bramy. Surowa faktura piaskowcowych ciosów wchłania odgłosy ulicy, a komunikat z przeszłości (Erbaut) został z niej starty bardzo niedbale i powierzchownie.

DSCF7226

DSCF7224

DSCF7227

Detale Poczty Głównej

W samym centrum na szczęście nie zauważyłam większych zmian, ale pojawiło się kilka nowych detali, które ucieszyły mnie przede wszystkim swoją dyskretną formą oraz sensownością. Brawa dla opolskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich za przypomnienie o tym, że betonowy, futurystyczny “grzybek” nie pojawił się znikąd, ale ma swojego (teraz upamiętnionego) autora.

DSCF7242

Florian Jesionowski w samym sercu Opola (oraz “grzybka”)

grzybek

Opole w latach 60. i działający przystanek [za: Fotopolska.eu]

Tuż obok znajduje się Miejska Biblioteka Publiczna, którą tym razem udało nam się nawiedzić – okazało się to łatwe i przyjemne, bo na parterze placówki znajduje się duża i ogólnodostępna kawiarnia, otwarta na sąsiednie tereny zielone, wyposażona nie tylko w klasyczne stoliki, ale również w leżaki i zestawy szachowe. Można poczytać, pograć, pogapić się na liście – dobrze zrobiła ta rozbudowa (w 2010 roku, pracownia Architop) staremu budynkowi, całość jest teraz bardziej zróżnicowana i zintegrowana z otoczeniem, neutralna, z dyskretnie wplecionymi wątkami literackimi (wiem, jestem nieobiektywna, można mnie kupić za “Opadły mgły” na fasadzie).

6Wj33g86qqBLkufAaKZBOriQytHaYsGYvoyqhmECsHL4ID2j0gU0wpU9bBc4_biblioteka-opole-3-image(660x_)

Opolska biblioteka, styk nowej i starej części oraz cytaty [za: sztuka-architektury.pl]

DSCF7253

Widok biblioteczno-kawiarniany na zieleń

W pełnym słońcu udało nam się również dotrzeć na Mały Rynek, który mogę z pełną odpowiedzialnością i przekonaniem nazwać jedną z najbardziej urokliwych i sensownych przestrzeni publicznych, w jakich miałam przyjemność (lub nie) przebywać w ciągu ostatniej dekady. Precyzując – przestrzeni zrewitalizowanych, wyremontowanych, zmienionych, jak zwał, tak zwał. Bo trójkątny Mały Rynek ma już swoje lata i ustaloną pozycję na Starym Mieście, w tym również sąsiedztwo malowniczego kościoła “Na Górce” (swoją drogą, wysokie schody i ekspozycja tej świątyni to jeden z moich ulubionych, opolskich widoków). Ale wymagał remontu, w 2009 ogłoszony został konkurs, a w 2015 roku całość została oddana do użytku. I jaki jest ten nowy, dwuletni Mały Rynek? Bezpretensjonalny. Proporcjonalny. Kameralny. Słoneczny i zacieniony. Autorzy (wrocławska pracownia Basis) nie popadli w megalomanię, w nadmiar gadżetów, w bezwzględną geometrię. I tak jak zapowiadali po wygranym konkursie – postawili na proste rozwiązania, bez fajerwerków [halo, Wrocław, słyszycie? Bez fajerwerków!].

DSCF7240

opole

Mały Rynek letnią (i wczesną) porą

Są betonowe płyty przetykane trochę niesubordynowaną trawą, jest część przeznaczona dla kawiarnianych ogródków i część dla relaksu na krzesełkach i ławkach (wzór znany z dworca PKP we Wrocławiu), w cieniu akacji i w szumie ich drobnych listków, wieczorem podświetlanych białymi kulami-lampami. Bardzo chciałam zobaczyć to miejsce w lecie – podczas ostatniego pobytu kule oświetlały tylko grubą warstwę śniegu i prawie przegapiliśmy Mały Rynek. Teraz mogłam sobie posiedzieć pod drzewem, odpocząć i przyjrzeć się okolicy. I okazało się, że ma ona w sobie cechę rzadko spotykaną w polskich miastach, odnawianych i upiększanych za grube miliony – ma w sobie skromność. I nie aspiruje. No, duża to jest rzecz, naprawdę.

Spacerowym krokiem zawędrowaliśmy również na drugą stronę rzeki, gdzie w popołudniowym słońcu grzał się imponujący gmach Urzędu Wojewódzkiego. Problematyczny to obiekt, zbudowany w 1936 na miejscu zrębów piastowskiego Opola, dominujący nad okolicą swoją horyzontalną narracją. I mimo tego, że czytam w tej architekturze trudną przeszłość oraz dużą dozę polityczności, to nie mogę się oprzeć finezji ceramicznych okładzin, urokowi kompozycji podpór i podcieni oraz oryginalnym, drewnianym żaluzjom (spieszcie się je oglądać, bo już zaczynają być wymieniane na plastik w kolorze bardzo średniobrązowym).

DSCF7256

DSCF7260

DSCF7265

Światła i cienie urzędu

I co jeszcze? Chociażby wczesnojesienna wersja placu Daszyńskiego (nazywanego wiadomo jak…), z rozwichrzonymi trawami i ziołami w tonacji już złotawo-rudej, z popołudniowymi spacerowiczami, którzy na dziś przestali się już spieszyć. Moje Opole jest w ogóle bardzo spacerowe, zielone, pełne skwerów, mostków i refleksów świetlnych. A przede wszystkim jest dosyć zadowolone z siebie, pozbawione kompleksów i tego rozdarcia między możliwościami a oczekiwaniami, które powoduje nerwowość oraz mnogość nietrafionych decyzji. I tak sobie myślę, że jeśli będę zmęczona życiem w moim mieście, które wciąż nie umie (i nie chce) żyć na swoją miarę i modłę, to po prostu znów wsiądę w pociąg i po godzinie – przywitam się z babą na byku.

DSCF7271

Letni wieczór baby na byku (czyli pomnik ku czci Bojownikom o Wolność i Polskość Śląska Opolskiego)

Blog leży i kwiczy, sumienie mnie gryzie, ale co robić, skoro rzeczywistość wymaga i angażuje. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że efekt pracy ostatnich kilku miesięcy jest również internetowy. I blogowy trochę też.

W marcu oficjalnie ruszył pierwszy internetowy przewodnik po wrocławskiej architekturze XX i XXI wieku, czyli Wroapp. Za pomysł i teksty odpowiada Fundacja Transformator (czyli Michał Duda, Karolina Jara i ja), za zdjęcia Jerzy Krzysztof Kos, a za oprawę graficzną – Marian Misiak. Pomysł powstał już parę lat temu i zakładał przygotowanie podręcznej książeczki, którą można wziąć na wycieczkę po mieście (w przeciwieństwie do już istniejących publikacji, z których każda waży po 5 kilo albo i więcej). W toku prac i dyskusji, już pod egidą Europejskiej Stolicy Kultury, stanęło na responsywnej stronie, która ma otwartą strukturę, sprzyjającą zmianom i aktualizacjom (ale nie ma obawy, nie pożegnaliśmy się jeszcze z wizją książki!).

Wroapp to po prostu skrót od: wrocławska architektura przed/po. Przed i po 1945, który to rok jest symbolicznym momentem przełomu i zmiany w historii miasta, radykalną cezurą i punktem zwrotnym, ale jednocześnie ten przełom skłania do przyjrzenia się całemu stuleciu, do poszukiwań wspólnych wątków i diametralnych różnic, a w architekturze pozwala uchwycić ciekawe analogie: niezależne od ustrojów i nacji próby nowoczesnych narracji, zatrzymania w pół drogi, eksperymenty i kompromisy, światowe plany i peryferyjne okoliczności.

Na początek wybraliśmy setkę budynków i osiedli, wśród których są realizacje znane i mniej znane, oczywiste i dyskusyjne, a często po prostu – rzadko zauważane (pod warstwami lat i brudu). Początek XX wieku, lata naste i 20., wciąż mało znany okres po 1933 roku, odbudowa i socrealizm, boom lat 60., osiedla na obrzeżach, nieco spóźniony postmodernizm i wreszcie współczesność, czyli ostatnie dwie dekady, które w dużej mierze wpłynęły na zmianę wizerunku niektórych części Wrocławia.

Ale nie chcieliśmy opowiadać tylko o formie i detalu – chcieliśmy pójść na spacer śladami wyobrażeń, które zweryfikowała rzeczywistość, zobaczyć znaki dawnych i współczesnych ambicji (lub ich przerostu), przypomnieć imiona i nazwiska, pokazać podwórka, zaplecza i niespodzianki. Dlatego wszystkie zdjęcia są kolorowe, bo nie da rady uciec przed chaosem czy zaniedbaniami, ale to też jest Wrocław, ze wszystkimi swoimi lukami, dosłownościami i łuszczącą się farbą (spod której widać niemieckie napisy).

_DSC0275_m

Dom Igloo (proj. Witold Lipiński, 1962-1963) http://wroapp.pl/obiekt/dom-igloo/

_DSC7073m

Biurowiec (proj. Hans Poelzig, 1911-1913) http://wroapp.pl/obiekt/prototyp-biurowca

Strona zawiera obiekty (ułożone losowo, jak mozaika), które można sortować po czasie powstania, funkcji i architektach. Można również wybrać trasę tematyczną, albo przygotować swoją własną. Jeszcze nie wszystkie obiekty są opublikowane, jeszcze nie wszystko działa idealnie, ale pracujemy nad tym – i czekamy na uwagi oraz opinie użytkowników, którym będzie się chciało odpalić wroapp na komputerze lub telefonie.

_DSC7602m

Apartamentowiec Thespian (proj. Maćków Pracownia Projektowa, 2008-2011) http://wroapp.pl/obiekt/apartamentowiec-thespian/

_DSC5943m

Budynek plombowy (proj. Wojciech Jarząbek, 1994-1996) http://wroapp.pl/obiekt/barwna-plomba/

Powyższe zdjęcia wykonał Jerzy Krzysztof Kos, na stronie jest ich oczywiście dużo więcej, część budynków ma całą dokumentację fotograficzną, a niektóre – po prostu zdjęcie poglądowe. W miarę możliwości będziemy też dodawać zdjęcia archiwalne, a smutne widoki zimowe zostaną podmienione na bardziej wiosenne. Czyli sporo jeszcze przed nami pracy, eksplorowania i pisania, ale już teraz bardzo zachęcam do odkrywania Wocławia z Wroapp, realnie albo wirtualnie: zwiedzajcie z nami nowoczesny Wrocław!

http://www.wroapp.pl

 

Przed_po_strona1

Projekt graficzny strony: Marian Misiak

I jeszcze zdjęcie pamiątkowe, z premiery w Barze Barbara, 9 marca 2017 roku.

fundacja_fot.N.Dobryszycka

Fundacja Transformator w komplecie: Karolina Jara, Michał Duda i Agata Gabiś, a w tle trasa pt. Wątki ceglane (fot. Natalia Dobryszycka)

 

/a jeśli kogoś w ogóle nie interesują takie historie, to zapowiadam, że wkrótce pojawią się nowe, poremontowe zdjęcia. I kolejna lampa. Howgh/

 

Od dawien dawna planowałam tę wycieczkę i jakoś nie mogłam się zmobilizować. Zmobilizował mnie wreszcie KSz, zakupił bilety pkp i zaklepał nocleg, nie pozostało więc nic innego, jak pojechać. Opole przywitało nas długim weekendem, własnym biegunem zimna oraz obchodami 800-lecia, a także betonową Nike na turze (bardziej Pocahontas na bizonie), światowym sznytem ulicy Kołłątaja, przeglądem szopek noworocznych i urokliwą pustką zaśnieżonego amfiteatru.

To są moje ulubione miasta: z posklejaną historią, którą można przeczytać w siatce ulic, w pęknięciach i nawarstwieniach, z kilkoma narracjami (przedwojenną, powojenną, współczesną, polską, niemiecką, śląską), z wieloma estetykami (barok i rokoko, nowoczesne międzywojnie, bezkompromisowe lata 30., odbudowa i budowa, powojenny modernizm, entuzjastyczne lata 90., stonowana współczesność).

Podczas tej wycieczki dopiero rozpoczęłam lekturę Opola –  niestety siarczysty mróz uniemożliwił dłuższe i dalsze spacery. Ale w rozpoznaniu miejsca bardzo przydatne okazały się wystawy w Muzeum Śląska Opolskiego, a także w jego kameralnym oddziale, czyli kamienicy przy ul. Św. Wojciecha (z wyposażonymi i zachowanymi wnętrzami kilku mieszkań). Natomiast wizyta w Muzeum Polskiej Piosenki, pełnego muzyki, filmów i zdjęć, poskutkowała całkiem poważną pamiątką, czyli własnym nagraniem o jakości całkiem profesjonalnej (po kilku nieudanych próbach zaśpiewania różnych ambitnych utworów stanęło na klasycznej pieśni miłosnej “O, Ela”).

img_0200

Widok nocny i hotelowy (TVP Opole prosi o pozostanie w domach z powodu mrozu)

img_0223

img_0215

Betonowy nawis dla taksówek (w Opolu lata 60. trzymają się mocno)

img_0255

Wiadomo (i można wejść na scenę)

img_0306

Moda i brise-soleil przy ul. Kościuszki

Z powodu problemów technicznych albo mrozu (lub jednego i drugiego) mój aparat wybrał kolorystykę filmów ORWO, dlatego też sporo zdjęć nie nadaje się do pokazania – są nastrojowe i bardzo różowe. Iluś zdjęć również nie zrobiłam z powodu aury oraz odmarzających palców: Mały Rynek jest zapewne uroczy, ale w nocy, pod warstwą śniegu trochę tego nie widać. Czyli trzeba będzie wrócić w okresie wiosenno-letnim, po prostu i z przyjemnością.

img_0241

img_0231

Opole w odcieniach ORWO

Wyprawa miała jednak jeden, konkretny cel i nie była nim realizacja zadania pt. “Zwiedzanie miast polskich w styczniu”. Celem była wystawa czeskiej i czechosłowackiej fotografii w Muzeum Śląska Opolskiego, a przy okazji nawiedziliśmy pozostałe ekspozycje. Kuratorami wystawy są Vladimír Birgus i Štěpánka Bieleszová, którzy wybrali zdjęcia fotografów znanych i mniej znanych: od abstrakcyjnych kompozycji z lat 20. po dokument lat 80. i współczesne eksperymenty. KSz najwnikliwiej oglądał zdjęcia swoich ulubieńców, czyli Kolářa i Štreita, a muzeum opuścił z albumem w plecaku (kolega M. – z dwoma). Wystawa trwa do 29 stycznia, warto zajrzeć. I do działu malarstwa również, demoniczny kot Krzyżanowskiego powinien nadal siedzieć na kanapie i ultramarynowym tle.

http://muzeum.opole.pl/?post_type=wystawy&p=13018

d2FjPTY2NngxLjY0ODUxNDg1MTQ4NTE=_src_8252-streit-foto_b.jpg

Fot. Jindřich Štreit (to zdjęcie też jest na wystawie)

Co jeszcze? Naleśniki nad Młynówką, ceramiczne okładziny urzędu wojewódzkiego, zimne ognie przy kolorowej fontannie, 6 króli pałaszujących obiad, schody i schodki, zbarokizowany gotyk, opolska Ceres, Stachura na bibliotece, okrągłe dworcowe stoliki, mosty i kładki, zagubiony Jonasz Kofta, życzliwość dla zmarzniętych turystów i oczywiście 80 minut opóźnienia pociągu powrotnego.

I sentymentalny filtr, przez który chyba zawsze będę patrzeć na to miasto:

We wrześniu rozpoczął się nowy remont, taki generalny i na serio, z burzeniem ścian, zmianą wszystkich kabli i rur, a nawet zmianą funkcji pomieszczeń. Niby nic nadzwyczajnego, plan gotowy, wszystko policzone i ustalone. Ale w tym “wszystko” mieści się cała gama światłocieni i obrazów z przeszłości, a konkretnie – ze wczesnoszkolnego dzieciństwa.

Znów mamy lata 80., osiedle niskich bloków z zielonymi podwórkami, balkony obrośnięte winoroślą i podobne przedpokoje obłożone boazerią. Do szkoły jest niedaleko, wraca się dużą grupą, a potem idzie się na obiad do losowo wybranego mieszkania – przecież wszędzie są znajomi sąsiedzi i znajome dzieci.

Znam te bloki od zawsze, pamiętam boazerię i zieleń, a najbardziej – serdeczność i rodzinność, które zostały w ścianach i pokojach, chociaż dziś prawie wszystko już się zmieniło: remont raczej nie stłumi dobrego klimatu, pomoże za to odzyskać jasną przestrzeń i trochę poprawi funkcjonalność całości. Ale światło się nie zmieni.

dscf1214

dscf1218

Archeologia remontowa

Ku zaskoczeniu wszystkich osób zaangażowanych w remont okazało się, że ściany w mieszkaniu mają li i jedynie 4 cm grubości. Są oczywiście betonowe, z wyraźną fakturą i ręcznie wymalowanymi na placu budowy numerami. Po demontażu kafli w kuchni (która będzie małą sypialnią) ukazały się warstwy zdecydowanych kolorów i ekspresjonistyczna kompozycja linii i plam – zostaną po niej pamiątkowe fotografie.

dscf1227

dscf1239

dscf1243

Przestrzał, beton i okładziny ścienne

Ciemnawy i długi przedpokój został skrócony i częściowo otwarty na duży pokój: demontaż boazerii nie tylko pozwolił odzyskać kilka centymetrów powierzchni, ale również odsłonił wcześniejsze warstwy tapet w roślinne wzory oraz inskrypcje z dawnych czasów, ręcznie wypisane bezpośrednio na ścianach.

dscf1254

dscf1257

Inskrypcje naścienne

Na tym etapie prac można po prostu dotknąć przeszłości, jest materialna i namacalna, lata 80. mają tu swoją fakturę i koloryt. Za chwilę znikną najpoważniejsze rysy i pęknięcia, pojawią się nowe detale i kolory, zmieni się (chociaż w sumie nieznacznie) układ całego mieszkania. Mam jednak nadzieję, że nadal – gdy tylko ktoś przekroczy próg – poczuje, że jest w domu.

dscf1271

Sztuka postkuchenna

/Dziękuję koleżance AKR za kontakt, propozycję remontową i możliwość powrotu do dawno nie odwiedzanych zakątków. Czuję, że to będzie miłe miejsce – przecież zawsze takie było!/

Zapisz

Podoba mi się: monumentalna, barwna Droga Krzyżowa z końca lat 60., w której sportretowani zostali mieszkańcy, astronauci i Ghandi; mały park z samotną kolumną i duży park ze wspomnieniem potańcówek; przejrzysta rzeka, idealna do brodzenia po kolana i do archeologicznych poszukiwań; Muzeum Regionalne ze skrzypiącymi podłogami i wspaniałymi sgraffitami na wyciągnięcie ręki; zaangażowanie napisów na murach; idealnie zachowane wnętrze neoromańskiego, małego kościoła; szukanie śladów i znaków pradziejów bliższych i dalszych; architektoniczny entuzjazm Karola; podwójna porcja naleśników w Barze Popularnym i wynajdywanie własnych ścieżek. Podoba mi się Chojnów.

IMG_0898

IMG_0066

Mury mówią w Chojnowie

Lipiec był miesiącem wzmożonej działalności integracyjno-zapoznawczej, prowadzonej pod egidą dolnośląskiej sekcji ESK 2016 i pod osłoną (dosłowną) pawilonu MoKaPP, który przez dwa tygodnie stał w chojnowskim (małym) parku. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się, co to za pawilon, jak wygląda, jak działa i gdzie się aktualnie znajduje, to zajrzyjcie tu:

https://www.facebook.com/pawilonmokapp

Biały pawilon początkowo wzbudzał pewną nieufność, a potem stał się drugim domem, miejscem spotkań, zabaw i warsztatów. I bazą wypadową dla spacerów, eksploracji i tropienia chojnowskiej historii – w efekcie tych poszukiwań powstała gra, dzięki której można w sposób aktywny zwiedzać miasto, a także szkic spacerownika, który bardzo dobitnie pokazuje, że jest co oglądać, dokąd pójść i czym się zainteresować.

IMG_0106

Żelbetowa wieża ciśnień

Na dobry początek wystarczy jeden dzień – dla bardziej wnikliwych dwa, a może nawet trzy (my obeszliśmy Chojnów w cztery dni, a i tak pozostało uczucie pewnego niedosytu). Bo zwiedzanie tego miasta, położonego między Legnicą i Lubinem, dawnej przemysłowej potęgi, po której zostały tylko opowieści, jest zagłębieniem się w historię miejsc zapomnianych i niebyłych, prześwitujących przez kolejne warstwy farby i ciszy. Chojnów to dolnośląski palimpsest, z oficjalną piastowską narracją, niemiecką tkanką, PRL-owskim sukcesem gospodarczym i współczesnym oczekiwaniem na zmianę.

W pierwszej chwili może się wydawać, że wystarczy tylko obejść (zbyt?) ogromny Rynek, obejrzeć dwa kościoły i jedną wieżę, wypić kompot w Barze Popularnym i pojechać dalej. Ale można zostać dłużej i zacząć się przyglądać śladom i wskazówkom, które zaprowadzą nas do dawnej synagogi (dziś to sala gimnastyczna), do Bractwa Strzeleckiego, na willowe przedmieście z przełomu wieków, na dworzec i do dziewczyny z warkoczem, do muzealnego lapidarium (gdzie okaże się, jak kiedyś wyglądała rynkowa fontanna) i wyżej, na cmentarne wzgórze, otoczone murem zrobionym ze starych, niemieckich nagrobków.

IMG_0910.JPG

IMG_0934

IMG_0906

IMG_0350

Dziewczęcy detal, synagoga, dworzec i Rynek

W Chojnowie jest wszystko: średniowieczne opowieści pomieszane z napoleońskimi legendami, historie rozlicznych pożarów i zniszczeń, rozmach końca XIX wieku, wątki kolejowe i fabryczne, rękawiczki eksportowane do USA, manierystyczne portale i ciągłe zaczynanie od nowa.

A wy rozpocznijcie swój spacer od placu Dworcowego, przy resztce fontanny jubileuszowej – warto mieć ze sobą jej stare zdjęcie, bo zlikwidowaną kolumnadę znajdziecie w zupełnie innym miejscu. Składajcie sobie przeszłość z teraźniejszością i bądźcie wyrozumiali dla tych, którzy wciąż i wciąż musieli odbudowywać to miasto. Po prostu – zwiedzajcie Chojnów!

12_fontanna_jub

IMG_0323

Chojnowski dworzec i fontanna jubileuszowa (oraz jej zachowane fragmenty)

Więcej zdjęć i ciekawostek znajdziecie tutaj:

https://chojnow.wordpress.com

Tymczasem MoKaPP przemieścił się już do Szczytnej, a we wrześniu będzie stacjonował w Nowej Rudzie. Zapraszamy!

IMG_0312

IMG_0305

Lato 2016 w MoKaPPie

[Zdjęcia: A. Gabiś]

/To jest spóźniony wpis urodzinowy, bo blog miał w sierpniu kolejną kolejną rocznicę –  i dlatego podoba mi się! /

Zapisz

Zapisz

Czy popołudnie może być zbyt błękitne? Ostatni miesiąc cały był lazurowy, w odcieniach niebieskiego i granatowego, w łagodnym, miękkim świetle. Barwy światła i nieba trzeba zachować pod powiekami, na zdjęciach zawsze okazują się nie takie, zbyt jasne albo zbyt oczywiste. Ale próbowałam – i przywiozłam z Rzymu zapas niebieskiego koloru, przyda się na później.

Moje pierwsze włoskie wakacje miały kilka wątków: architektonicznych, spacerowych, banalnych i towarzyskich. Wątek architektoniczny zgrabnie i mimochodem przeplatał się z filmowym, ścieżka wśród ruin prowadziła na pastwisko wesołych owiec, a najlepsze lody melonowe były codziennie na Isola Tiberina. Ale od miasta trzeba czasem uciec, kolor ochry i jaskrawa biel zaczynają męczyć – a niebo w nasyconym kolorze trwa spokojnie nad ulicami, ruinami, setkami turystów i dziesiątkami posągów. Azzurro, il pomeriggio è troppo azzurro e lungo per me…

IMG_6482
IMG_6550
IMG_6810
IMG_6831
IMG_6812
IMG_6525
IMG_6696
IMG_6808
IMG_6533
IMG_6653
IMG_6735
IMG_6816

IMG_6990
Niebo w roli głównej, a pod nim:

  1. Dworzec Termini
  2. Santa Maria in Ara coeli
  3. Palazzo della Civiltà Italiana (dzielnica EUR)
  4. Palazzo dei Congressi (również EUR)
  5. Jak nr 3
  6. Obelisk przed kościołem Trinità dei Monti (w remoncie)
  7. Plac przed bazyliką św. Piotra
  8. Jak nr 3 i 5
  9. Kwadryga na pomniku Wiktora Emanuela
  10. Gołąb na Piazza Navona
  11. Dzielna Anita Garibaldi
  12. Wiadomo
  13. Neon w MAXXI

A właściwie w roli głównej, zawsze i niezmiennie: Adriano Celentano