Pisanie i opowiadanie, spacerowanie i opowiadanie, oglądanie i opowiadanie. I kręcenie się wokół miejsc, architektur, widoków oraz słów. Tak właśnie wygląda mój rok (z różnych powodów) jubileuszowy. I tak się składa, że w tym roku, tej wiosny, w miesiącu kwietniu, pojawił się na świecie nowy, namacalny efekt owego opowiadania i kręcenia się.
Efekt pachnie farbą drukarską, nęci kolorem i formatem, energicznie punktuje wrocławską wizualność i kieruje reflektor na dwa okazy architektonicznej fauny: na pierwszy rzut oka mocno inne, na drugi – podobne w dziejach zapominania, wypierania i odkrywania na nowo. Pierwszy numer broszury/gazetki/biuletynu/fanzinu (niepotrzebne skreślić) KONTRO_WERSY wjechał w przestrzeń wirtualną oraz na lady (na razie kilku) lokali w mieście. Będą kolejne wersy, ale te już darzę sentymentem szczególnym.
Lata 60. spotykają lata 90., minimal op-art i sorbet malinowy, przestrzenne eksperymenty na Starym Mieście, świetlana przeszłość (komputery i handel), upadek i lata zaniedbań, realna groźba wyburzenia, wymazania z miejskiej przestrzeni i historii. Z jednej strony ZETO (Zakład Elektronicznych Technik Obliczeniowych), z drugiej – Solpol, ostatni dom handlowy, jaki wybudowano przy ul. Świdnickiej przed nastaniem epoki mallów, czyli tzw. galerii handlowych. Można (i trzeba) dyskutować na temat ich estetyki, funkcjonalności, lokalizacji i czego tam jeszcze, ale jedno jest pewne – to znaki czasów, świadkowie epok zamkniętych, marzeń o lepszym jutrze, o nowych technologiach i luksusie dla każdego.
Ale żeby ocenić (a potem ewentualnie – docenić), trzeba najpierw poczytać, pomyśleć, pooglądać obrazki – i to wszystko, w wersji skompresowanej i momentami nawet rozrywkowej, jest właśnie w pierwszym numerze. Wywiady, dywagacje, cytaty oraz zdjęcia stare i nowe. Plus kilka archiwalnych skarbów, plus oprawa graficzna na poziomie wszechświatowym, plus zaangażowanie wszystkich autorów i autorek, plus inspiracje internetowych czytelników profilu kontro_wersy. Bo na tym profilu, który zbiera w jednym miejscu zaangażowane społecznie wątki przestrzenne, graficzne i miejskie, wszystko się zaczęło – także pomysł, żeby efemeryczne medium stało się bardziej realne. Druk tak szybko nie zniknie, trafi do różnych osób, może (oby!) będzie jednym z argumentów “na tak” przy podejmowaniu decyzji, co dalej z ZETO i Solpolem.
Za kontrowersowym przedsięwzięciem stoją konkretne osoby, czyli Kalina Zatorska (spiritus movens, energia i niezniszczalność) oraz Łukasz Walawender (siła spokoju, siła projektu), którzy działają na styku grafiki użytkowej, miejskiego PR i tematów niemożliwych. W skrócie: AutorWu. Możecie nawet nie wiedzieć, że ich znacie – ale na pewno znacie ich plakaty, murale, wystawy i akcje miejskie (oraz legendarną literkę W).
Trochę się podczepiam, wspieram i dopowiadam – oraz uwielbiam zapach farby drukarskiej. Plany na kolejne wydania już są, farba drukarska jednak swoje kosztuje, można więc autorom postawić kawę, wysłać maila, przebić 5. I opowiadać dalej: o wrocławskości, zakładowym patio i wierze w bociany.