Archives for posts with tag: Wrocław

Pisanie i opowiadanie, spacerowanie i opowiadanie, oglądanie i opowiadanie. I kręcenie się wokół miejsc, architektur, widoków oraz słów. Tak właśnie wygląda mój rok (z różnych powodów) jubileuszowy. I tak się składa, że w tym roku, tej wiosny, w miesiącu kwietniu, pojawił się na świecie nowy, namacalny efekt owego opowiadania i kręcenia się.

Efekt pachnie farbą drukarską, nęci kolorem i formatem, energicznie punktuje wrocławską wizualność i kieruje reflektor na dwa okazy architektonicznej fauny: na pierwszy rzut oka mocno inne, na drugi – podobne w dziejach zapominania, wypierania i odkrywania na nowo. Pierwszy numer broszury/gazetki/biuletynu/fanzinu (niepotrzebne skreślić) KONTRO_WERSY wjechał w przestrzeń wirtualną oraz na lady (na razie kilku) lokali w mieście. Będą kolejne wersy, ale te już darzę sentymentem szczególnym.

Kontro_wersy w druku: bohaterowie pierwszego numeru

Lata 60. spotykają lata 90., minimal op-art i sorbet malinowy, przestrzenne eksperymenty na Starym Mieście, świetlana przeszłość (komputery i handel), upadek i lata zaniedbań, realna groźba wyburzenia, wymazania z miejskiej przestrzeni i historii. Z jednej strony ZETO (Zakład Elektronicznych Technik Obliczeniowych), z drugiej – Solpol, ostatni dom handlowy, jaki wybudowano przy ul. Świdnickiej przed nastaniem epoki mallów, czyli tzw. galerii handlowych. Można (i trzeba) dyskutować na temat ich estetyki, funkcjonalności, lokalizacji i czego tam jeszcze, ale jedno jest pewne – to znaki czasów, świadkowie epok zamkniętych, marzeń o lepszym jutrze, o nowych technologiach i luksusie dla każdego.

Ale żeby ocenić (a potem ewentualnie – docenić), trzeba najpierw poczytać, pomyśleć, pooglądać obrazki – i to wszystko, w wersji skompresowanej i momentami nawet rozrywkowej, jest właśnie w pierwszym numerze. Wywiady, dywagacje, cytaty oraz zdjęcia stare i nowe. Plus kilka archiwalnych skarbów, plus oprawa graficzna na poziomie wszechświatowym, plus zaangażowanie wszystkich autorów i autorek, plus inspiracje internetowych czytelników profilu kontro_wersy. Bo na tym profilu, który zbiera w jednym miejscu zaangażowane społecznie wątki przestrzenne, graficzne i miejskie, wszystko się zaczęło – także pomysł, żeby efemeryczne medium stało się bardziej realne. Druk tak szybko nie zniknie, trafi do różnych osób, może (oby!) będzie jednym z argumentów “na tak” przy podejmowaniu decyzji, co dalej z ZETO i Solpolem.

Za kontrowersowym przedsięwzięciem stoją konkretne osoby, czyli Kalina Zatorska (spiritus movens, energia i niezniszczalność) oraz Łukasz Walawender (siła spokoju, siła projektu), którzy działają na styku grafiki użytkowej, miejskiego PR i tematów niemożliwych. W skrócie: AutorWu. Możecie nawet nie wiedzieć, że ich znacie – ale na pewno znacie ich plakaty, murale, wystawy i akcje miejskie (oraz legendarną literkę W).

Trochę się podczepiam, wspieram i dopowiadam – oraz uwielbiam zapach farby drukarskiej. Plany na kolejne wydania już są, farba drukarska jednak swoje kosztuje, można więc autorom postawić kawę, wysłać maila, przebić 5. I opowiadać dalej: o wrocławskości, zakładowym patio i wierze w bociany.

Na drugim planie: AutorWu. W tle: wiadomo

Minimum. Międzywojenne, niemieckie minimum do mieszkania. Wtedy nowe, testowane i stosowane do rozwiązania rozlicznych problemów – urbanistycznych, higienicznych, społecznych i politycznych też. Już pod koniec XIX wieku sytuacja nie wygląda za ciekawie: w śródmieściu ścisk, w podwórkach fabryczki i warsztaty, świeżego powietrza nie uświadczysz, zieleni też nie, do tego przemysł przyspiesza, wzrasta zatrudnienie, ludność przybywa do miasta, a mieszkań brak. Wrocław to nie Wiedeń, ale tu także robotnicy potrafią się zmobilizować i sprawić władzy kłopot, może więc dobrze byłoby ich rozdzielić, dać zajęcie w czasie wolnym, własny ogródek, najlepiej z dala od centrum?

DSC_5724

Robotnicze osiedla powstaną w polu, na dawnych obszarach zalewowych, w miejscach po sadach i łąkach. Największe rozrośnie się na wschodnim skraju miasta, za wielkim parkiem-lasem, za terenami sportowymi i wystawowymi, za reprezentacyjnymi willami przy cichych uliczkach – na tanich, wiejskich gruntach, które w 1924 roku trafią w administracyjne granice miasta. Nie będzie jednak radykalnie funkcjonalistycznym osiedlem tylko dla robotników, w ciągu dwóch dekad powstaną wielorodzinne bloki i szeregówki oraz kilka domów jednorodzinnych, wszystkie podporządkowane wachlarzowi siatki ulic, zbiegających się w kierunku zielonego klina, spuentowanego finalnie ceglanymi bryłami szkoły i kościoła.

DSC_5762

Używamy tego osiedla dłużej niż ci, dla których było budowane. Korzystamy z zaplanowanej i zrealizowanej infrastruktury: z linii tramwajowej, z budynków (na przykład z kościoła, który stał się kinem, a teraz znów jest kościołem), z minipasażu handlowego, z chodników i alejek (które zastawiliśmy w całości samochodami), z dwu- i trzypokojowych mieszkań (tych jest najwięcej), ale przede wszystkim korzystamy z przestrzeni. Minimum to znaczy ogródek przypisany do każdego mieszkania, czasem od frontu i zawsze na tyłach. Takie minimum tworzy zielony bufor między kolejnymi ulicami i pierzejami domów, zapewnia prywatność, izoluje do hałasu, a w większych kwartałach powstają dzięki niemu duże, zielone wnętrza, niewidoczne od strony ulicy.

DSC_5744

W czasie ostatnich tygodni życie osiedla przeniosło się na tyły – chociaż nie są to przestrzenie zamknięte, a ich granice zaznaczono raczej umownie murkiem, schodkami czy łagodnym zejściem w dół, to dają poczucie bezpieczeństwa. Umożliwiają też bycie na zewnątrz bez narażania się na kontrolę, gdy nieopodal, po ulicy, powoli toczy się radiowóz – tutaj nie wjadą. Tutaj ktoś idzie na trzepak, ktoś wyprowadza psa, ktoś nowym żwirem wysypuje ścieżkę, ktoś przycina zeschnięte gałęzie rozrośniętego jesionu. Trwa powszechne pielenie i nasadzanie, wiosna w pełni i swobodniejsze niż zazwyczaj sąsiedzkie rozmowy przez pochylone płoty.

To wciąż działa, po 100 latach. Więcej minimum!

DSC_5733

[Tekst był pierwotnie opublikowany 9 maja 2020 roku na fb Muzeum Architektury, w cyklu “Notatki z pandemii”. W tym miejscu przebardzo dziękuję za zaproszenie, bo dzięki tej akcji wnikliwiej przyjrzałam się dzielnicy, którą znam od zawsze, zrobiłam zdjęcia, które dawno czekały na zrobienie i odblokowałam pisanie dla siebie i innych. Zwiedzajcie Sępolno!]

DSC_5789

Zwiedzamy, zwiedzacie, zwiedzają

Nie mogę chyba nie napisać o tym, co zajmowało mnie przez ostatni rok i październik. Chociaż temat już trochę przebrzmiał i trzeba drążyć dalej, szukać nowych wątków i tematów. Trzeba – ale przedtem trzeba zebrać, podsumować i podziękować. Bo sama to mogę sobie pisać (lub nie) bloga, a książkę robi się wspólnie.

okladka

“Całe morze budowania. Wrocławska architektura 1956-1970” podobno, takie mnie doszły słuchy, wygląda poważnie (przypisy!), ale czyta się raczej bez bólu. I ogląda, bo bez zdjęć i rysunków byłaby to opowieść wysoce niepełna. Ale żeby dało się czytać i oglądać potrzeba kilku osób, które będą cierpliwie składać, sprawdzać, poprawiać, pilnować (także siebie nawzajem) i ekscytować się latami 60., oczywiście.

Aspekty techniczne i estetyczne udało się pogodzić dzięki sekcji graficznej, czyli Marianowi i Olafowi, którzy wymyślili układ całości, kompozycję tekstu i zdjęć, a potem wprowadzali na bieżąco zyliardy poprawek i popraweczek. Na odcinku planów archiwalnych wspierał ich KSz, trudzący się nad doprowadzeniem ozalidów do stanu używalności i do druku. Bardzo mi na tych kwestiach zależało, bo za dużo widziałam już książek ze zniechęcającą grafiką i marnej jakości planami. A przecież chcieliśmy zachęcać – do poznania, obejrzenia, zrozumienia.

Elementem, bez którego trudno byłoby zobaczyć przeszłość i teraźniejszość wrocławskiej architektury, są współczesne zdjęcia Anki. Wspólnie ustalaliśmy punkt wyjścia i najważniejsze kwestie, a potem była jej ogromna praca w terenie, praca przed komputerem, praca z korektami. Do tego cała masa zaraźliwego entuzjazmu i chęć próbowania różnych nowych pomysłów, co się w sumie wszystkim opłaciło – do książki trafiły celne kadry, a Anka uzupełniła swoje architektoniczne portfolio.

Ale nic by z tego wszystkiego nie wyszło, gdyby nie wydawca, czyli Muzeum Architektury we Wrocławiu, oraz współwydawca, czyli Ośrodek “Pamięć i Przyszłość”. Po ich stronie była koordynacja, finansowanie (tu także wspierał Uniwersytet Wrocławski i Miejski Konserwator Zabytków), wydanie i promowanie. To są dwie ważne dla mnie placówki, także dlatego, że w 2008 roku dzięki podobnej współpracy na pl. Solnym stanęła plenerowa wystawa “Całe morze budowania. Wrocławska architektura 1945-1989”, która po raz pierwszy na szerszą skalę propagowała powojenne tematy architektoniczne i urbanistyczne. I teraz, po dekadzie, pojawiła się książka, nawiązująca tytułem do tej pionierskiej akcji.

Akcji, która także została wymyślona wspólnie – jak wiele innych tekstów, spotkań, wycieczek. Wspólnie, czyli z Michałem, najważniejszą postacią w całym wydawniczym przedsięwzięciu, specem od twórczości Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak, od organizowania wydarzeń niemożliwych, od pilnowania autorki-amatorki, żeby nie popadała w zbytnią egzaltację. Niezliczone roboczogodziny, redakcja merytoryczna obszernej książki, no i w ogóle.

Agata-Gabis-Cale-morze-budowania-ksiazka-o-wroclawskiej-architekturze-lat-1956-70-plndesign-9

Stare i nowe – ze specjalną dedykacją dla absolwentów V LO

Nie będę tutaj pisać streszczenia ani specjalnych zajawek, jeśli ktoś jest ciekaw wyników pracy wyżej wymienionej ekipy, niech zajrzy tu. I zdaję sobie sprawę, że nie udało się uniknąć błędów, napięć i nieporozumień,  ale w efekcie mamy chyba jakiś punkt wyjścia do rozmowy o wrocławskiej tożsamości, powojennym dziedzictwie, ludziach i miejscach. Na 480 stronach, z 298 ilustracjami i z morzem budowania, które wzięło się stąd:

Jakie to jest piękne miasto Wrocław, drogi mój! I groźne jakie! Nad wyraz te domy zburzone przez wojnę, której nie pamiętam prawie nic. Więc tu niektóre domy, to jest połowa domu albo ćwierć, albo zupełnie niepodobne. Ale najgroźniej wieczorem, bo wtedy to nie są nawet pół-domy, czy ćwierć-domy, czy zupełnie nie-domy, ale jakieś przedpotopowe stwory, gady skamieniałe groźnie wyglądające. Nigdy nie widziałem.

Ale najwięcej widać rusztowania. Morze rusztowań. Właściwie nie morze, ale nieprzebrane flotylle statków-rusztowań. To jest budowanie. Morze budowania. Największe abordaże – budowanie na morzu. Jeśli już tak mówię, to rynek – wyspa najpiękniejsza. Domy po kilkaset lat, a taka świeżość w nich, gracja. Mieszkać w takim domu, to musi być duża radość.

Edward Stachura, rok 1960 (z listu „Drogi Przyjacielu!”)

 

PS I to już koniec prywaty oraz sentymentów. Teraz będą konkrety: Murano, Wszewłod Sarnecki, New Look i co tam się jeszcze po drodze trafi (na przykład poniemiecko-poradziecka Legnica, czyli wycieczka w rodzaju tych przez H. najbardziej docenianych).

Zdarza się, że w ręce wpada mi czas. W okolicznościach niespodziewanych, z komunikatem z przeszłości – nadrukowanym na biało-zielony papier pakowy, z księgarni na Ostrowie Tumskim. W maju 2017 roku kupiłam chrześniakowi Biblię, którą starannie zapakowano w ten właśnie papier. A Katedra ma hełmy od 1991.

IMG_0001

Papier pakowy, tak bardzo wrocławski

[I jako że wiosna upłynęła na dyskusjach o rekonstrukcjach i odbudowach, to wcale mnie nie zdziwiła nie-obecność Edmunda Małachowicza, którą ten papier od razu uruchomił. Tak, tak, we Wrocławiu ciągle dywagujemy o przeszłości]

Remont, o którego początkach pisałam tu, skończył się już jakiś czas temu, ale ciągle nie było pogody na zdjęcia. Wreszcie wiosna buchnęła majem, więc z KSz udaliśmy się fotografować lokal i jego zakątki.

P1000520

Talerz z Łysej Góry oraz lamperia w tle

Mieszkanie w bloku z lat 80. zostało gruntownie wyremontowane i częściowo przekształcone: w dawnej kuchni jest teraz mały i miły pokoik, w pokoju dziennym zmieścił się aneks kuchenny (z mobilną wyspą), a w nieustawnej łazience znalazły się wszystkie potrzebne sprzęty (tylko pralka wywędrowała do wnęki w przedpokoju).

Założenia były proste i precyzyjne: ma być jasno (bo nie było), funkcjonalnie (było średnio), lekko i neutralnie (bo mieszkanie na wynajem). Do tego – solidna baza w postaci dębowej podłogi, dobrej jakości wyposażenie i kilka detali, żeby uniknąć wrażenia sterylności (albo wystawki w salonie meblowym).

Czyli najpierw była rozwałka i dyskusje z kominiarzami, potem scysje z panami od podłóg oraz drzwi, a w międzyczasie bardzo miłe dywagacje o kolorach, materiałach i świetle. Całą akcję nadzorowałyśmy we dwie, dzięki temu jedna uspokajała sąsiadów, a druga mogła rysować kuchnię itd. I w ten sposób na początku roku zasadnicza część remontu była ukończona, trzeba było potem jeszcze doposażyć lokal, poprawić kilka niedoróbek i uszkodzeń oraz posprzątać. Teraz można już mieszkać (oraz wynająć, jeśli ktoś ma ochotę).

01

2a

2

P1000424

04

03

Pokój dzienny z aneksem kuchennym

W pokoju dziennym musiała zmieścić się kuchnia, jadalnia i miejsce relaksu. Aneks jest więc bardzo kompaktowy (ale wyposażony we wszystko, co potrzebne), powierzchnię roboczą uzupełnia mobilna wyspa, którą można dowolnie przesuwać. Do neutralnej, biało-drewnianej bazy dodałyśmy kroplę zieleni oraz czarne i szare akcenty: przy nowej kanapie stanął tekowy stolik z lat 60., a przy nowym stole – stare krzesła w typie windsor chair (natomiast nad stołem zawisła lampa Cuna z Vita Copenhagen).

P1000535

DSCF1010

P1000545

Zieleń i sztuka w pokoju dziennym

Jako że mieszkanie przeznaczone jest na wynajem, nie można było zarzucić go smacznymi grafikami, kolorowymi wazonami i roślinami w doniczkach. Ograniczyłyśmy się więc do powieszenia nad kanapą dwóch niewielkich obrazów wrocławskiej artystki, Miry Żelechower-Aleksiun. Natomiast dekoracyjna faktura pomalowanej płyty osb dodała głębi wnękom: jednej ciemnozielonej od strony pokoju (z miejscem na tv) i drugiej prawie czarnej od strony wejścia (z siedziskiem i wieszakiem).

P1000494

15a

15

Przedpokój z widokiem w stronę drzwi wejściowych i w stronę łazienki

W przedpokoju przecinają się drogi do/ze wszystkich pomieszczeń, ale dzięki usunięciu nadmiaru drzwi oraz likwidacji załomów i uskoków można spokojnie się przemieszczać i przy okazji zrobić pranie (pralka została ukryta za malowniczą kotarą). Łazienka jest kompaktowa, przypomina trochę kapsułę do kąpieli, ale pomieściła wannę, umywalką i wc, z zabudowaną szafką (przedtem wc było osobne, ale straszliwe klaustrofobiczne).

13

P1000647

14

Kapsuła kąpielowa w tonacji biało-szaro-musztardowej

Dawna kuchnia została zamieniona w pokój, w którym zmieściło się biureczko, łóżko i wnęka-szafa. Pomieszczenie jest niewielkie, ale jasne i przytulne, a jego główną dekorację stanowią zasłony w wyrazisty wzór oraz kropla miedzi i koloru indygo.

11

P1000595

12

P1000574

Mały pokój, czyli dawna kuchnia po remoncie

Drugi pokój przeznaczony został na sypialnię i wyposażony w proste łóżko oraz szafę. Jest spokojnie, jasno, wyciszająco – czarna lampa (z Leroy Merlin) oświetla równomiernie całe pomieszczenie, a od świata można się odizolować zaciągając granatowe, lniane zasłony (również z LM).

10

09

Prosta i jasna sypialnia

Więcej pomieszczeń w tym mieszkaniu nie ma, szafki i półki czekają na zagospodarowanie, podobnie jak duży (i odmalowany) balkon, na który można wyjść z pokoju dziennego (niestety, w ubiegłym roku wycięte zostały pnącza winorośli, oplatające cały blok i balkon stracił trochę uroku, czeka teraz na nową zieleń).

16

Balkon, czyli przedłużenie pokoju dziennego

Nie ma za bardzo sensu pokazywanie wielu zdjęć sprzed remontu, bez problemu możecie sobie wyobrazić ten ciemny korytarz, nadmiar boazerii i wąskie przejścia. Dlatego wrzucam tylko cztery poglądowe fotografie – patrzę na nie i w ogóle nie rozpoznaję tego lokalu.

Przed: łazienka, fragment pokoju dziennego, wejście, widok w stronę kuchni i sypialni

Słońce zagląda w okna, na podwórku kwitną jaśminy i bawią się dzieci, a mieszkanie oddycha nowością, czekając na pierwszych lokatorów. Mam nadzieję, że je polubią i dobrze będą się czuli w tych gościnnych przestrzeniach.

17

Kolor nowych drzwi mimochodem zneutralizował koralowy odcień klatki schodowej…

Zniknęła boazeria i czerwony skaj, a ja na blogu tylko uchylam drzwi, bo to jest mieszkanie do zamieszkania – od zaraz i od pierwszego wejrzenia.

Zapisz

Blog leży i kwiczy, sumienie mnie gryzie, ale co robić, skoro rzeczywistość wymaga i angażuje. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że efekt pracy ostatnich kilku miesięcy jest również internetowy. I blogowy trochę też.

W marcu oficjalnie ruszył pierwszy internetowy przewodnik po wrocławskiej architekturze XX i XXI wieku, czyli Wroapp. Za pomysł i teksty odpowiada Fundacja Transformator (czyli Michał Duda, Karolina Jara i ja), za zdjęcia Jerzy Krzysztof Kos, a za oprawę graficzną – Marian Misiak. Pomysł powstał już parę lat temu i zakładał przygotowanie podręcznej książeczki, którą można wziąć na wycieczkę po mieście (w przeciwieństwie do już istniejących publikacji, z których każda waży po 5 kilo albo i więcej). W toku prac i dyskusji, już pod egidą Europejskiej Stolicy Kultury, stanęło na responsywnej stronie, która ma otwartą strukturę, sprzyjającą zmianom i aktualizacjom (ale nie ma obawy, nie pożegnaliśmy się jeszcze z wizją książki!).

Wroapp to po prostu skrót od: wrocławska architektura przed/po. Przed i po 1945, który to rok jest symbolicznym momentem przełomu i zmiany w historii miasta, radykalną cezurą i punktem zwrotnym, ale jednocześnie ten przełom skłania do przyjrzenia się całemu stuleciu, do poszukiwań wspólnych wątków i diametralnych różnic, a w architekturze pozwala uchwycić ciekawe analogie: niezależne od ustrojów i nacji próby nowoczesnych narracji, zatrzymania w pół drogi, eksperymenty i kompromisy, światowe plany i peryferyjne okoliczności.

Na początek wybraliśmy setkę budynków i osiedli, wśród których są realizacje znane i mniej znane, oczywiste i dyskusyjne, a często po prostu – rzadko zauważane (pod warstwami lat i brudu). Początek XX wieku, lata naste i 20., wciąż mało znany okres po 1933 roku, odbudowa i socrealizm, boom lat 60., osiedla na obrzeżach, nieco spóźniony postmodernizm i wreszcie współczesność, czyli ostatnie dwie dekady, które w dużej mierze wpłynęły na zmianę wizerunku niektórych części Wrocławia.

Ale nie chcieliśmy opowiadać tylko o formie i detalu – chcieliśmy pójść na spacer śladami wyobrażeń, które zweryfikowała rzeczywistość, zobaczyć znaki dawnych i współczesnych ambicji (lub ich przerostu), przypomnieć imiona i nazwiska, pokazać podwórka, zaplecza i niespodzianki. Dlatego wszystkie zdjęcia są kolorowe, bo nie da rady uciec przed chaosem czy zaniedbaniami, ale to też jest Wrocław, ze wszystkimi swoimi lukami, dosłownościami i łuszczącą się farbą (spod której widać niemieckie napisy).

_DSC0275_m

Dom Igloo (proj. Witold Lipiński, 1962-1963) http://wroapp.pl/obiekt/dom-igloo/

_DSC7073m

Biurowiec (proj. Hans Poelzig, 1911-1913) http://wroapp.pl/obiekt/prototyp-biurowca

Strona zawiera obiekty (ułożone losowo, jak mozaika), które można sortować po czasie powstania, funkcji i architektach. Można również wybrać trasę tematyczną, albo przygotować swoją własną. Jeszcze nie wszystkie obiekty są opublikowane, jeszcze nie wszystko działa idealnie, ale pracujemy nad tym – i czekamy na uwagi oraz opinie użytkowników, którym będzie się chciało odpalić wroapp na komputerze lub telefonie.

_DSC7602m

Apartamentowiec Thespian (proj. Maćków Pracownia Projektowa, 2008-2011) http://wroapp.pl/obiekt/apartamentowiec-thespian/

_DSC5943m

Budynek plombowy (proj. Wojciech Jarząbek, 1994-1996) http://wroapp.pl/obiekt/barwna-plomba/

Powyższe zdjęcia wykonał Jerzy Krzysztof Kos, na stronie jest ich oczywiście dużo więcej, część budynków ma całą dokumentację fotograficzną, a niektóre – po prostu zdjęcie poglądowe. W miarę możliwości będziemy też dodawać zdjęcia archiwalne, a smutne widoki zimowe zostaną podmienione na bardziej wiosenne. Czyli sporo jeszcze przed nami pracy, eksplorowania i pisania, ale już teraz bardzo zachęcam do odkrywania Wocławia z Wroapp, realnie albo wirtualnie: zwiedzajcie z nami nowoczesny Wrocław!

http://www.wroapp.pl

 

Przed_po_strona1

Projekt graficzny strony: Marian Misiak

I jeszcze zdjęcie pamiątkowe, z premiery w Barze Barbara, 9 marca 2017 roku.

fundacja_fot.N.Dobryszycka

Fundacja Transformator w komplecie: Karolina Jara, Michał Duda i Agata Gabiś, a w tle trasa pt. Wątki ceglane (fot. Natalia Dobryszycka)

 

/a jeśli kogoś w ogóle nie interesują takie historie, to zapowiadam, że wkrótce pojawią się nowe, poremontowe zdjęcia. I kolejna lampa. Howgh/

 

We wrześniu rozpoczął się nowy remont, taki generalny i na serio, z burzeniem ścian, zmianą wszystkich kabli i rur, a nawet zmianą funkcji pomieszczeń. Niby nic nadzwyczajnego, plan gotowy, wszystko policzone i ustalone. Ale w tym “wszystko” mieści się cała gama światłocieni i obrazów z przeszłości, a konkretnie – ze wczesnoszkolnego dzieciństwa.

Znów mamy lata 80., osiedle niskich bloków z zielonymi podwórkami, balkony obrośnięte winoroślą i podobne przedpokoje obłożone boazerią. Do szkoły jest niedaleko, wraca się dużą grupą, a potem idzie się na obiad do losowo wybranego mieszkania – przecież wszędzie są znajomi sąsiedzi i znajome dzieci.

Znam te bloki od zawsze, pamiętam boazerię i zieleń, a najbardziej – serdeczność i rodzinność, które zostały w ścianach i pokojach, chociaż dziś prawie wszystko już się zmieniło: remont raczej nie stłumi dobrego klimatu, pomoże za to odzyskać jasną przestrzeń i trochę poprawi funkcjonalność całości. Ale światło się nie zmieni.

dscf1214

dscf1218

Archeologia remontowa

Ku zaskoczeniu wszystkich osób zaangażowanych w remont okazało się, że ściany w mieszkaniu mają li i jedynie 4 cm grubości. Są oczywiście betonowe, z wyraźną fakturą i ręcznie wymalowanymi na placu budowy numerami. Po demontażu kafli w kuchni (która będzie małą sypialnią) ukazały się warstwy zdecydowanych kolorów i ekspresjonistyczna kompozycja linii i plam – zostaną po niej pamiątkowe fotografie.

dscf1227

dscf1239

dscf1243

Przestrzał, beton i okładziny ścienne

Ciemnawy i długi przedpokój został skrócony i częściowo otwarty na duży pokój: demontaż boazerii nie tylko pozwolił odzyskać kilka centymetrów powierzchni, ale również odsłonił wcześniejsze warstwy tapet w roślinne wzory oraz inskrypcje z dawnych czasów, ręcznie wypisane bezpośrednio na ścianach.

dscf1254

dscf1257

Inskrypcje naścienne

Na tym etapie prac można po prostu dotknąć przeszłości, jest materialna i namacalna, lata 80. mają tu swoją fakturę i koloryt. Za chwilę znikną najpoważniejsze rysy i pęknięcia, pojawią się nowe detale i kolory, zmieni się (chociaż w sumie nieznacznie) układ całego mieszkania. Mam jednak nadzieję, że nadal – gdy tylko ktoś przekroczy próg – poczuje, że jest w domu.

dscf1271

Sztuka postkuchenna

/Dziękuję koleżance AKR za kontakt, propozycję remontową i możliwość powrotu do dawno nie odwiedzanych zakątków. Czuję, że to będzie miłe miejsce – przecież zawsze takie było!/

Zapisz

O wrocławskich krasnalach, które z symbolu Pomarańczowej Alternatywy stały się maskotkami turystów oraz lokali gastronomicznych, napisano już sporo. Mnie zainteresowały trzy społecznie zaangażowane, w budzącej pewne wątpliwości lokalizacji. Kilka lat temu, jeszcze przy Przejściu Świdnickim, pojawiły się krasnale niepełnosprawne (lub, jak kto woli, z fizycznymi ograniczeniami): jeden na wózku inwalidzkim, drugi niewidomy, w okularach i z laską oraz trzeci, trzymający się za ucho, czyli niedosłyszący. Znajdowały się na dość eksponowanym miejscu i jednocześnie przy samym zejściu na schody, co mogło wydawać się nieco ryzykowne. Gdy pod koniec roku 2014 zaczęto się przymierzać do przebudowy Przejścia, krasnale powędrowały w inne miejsce, w bezpośrednie sąsiedztwo Ratusza oraz hrabiego Fredry.

Przed wejściem do Ratusza, podobnie jak przy innych ważnych budynkach Wrocławia, znajduje się odlany z brązu model budynku, z historią napisaną alfabetem Braille’a. Pomysł ciekawy, w założeniu każdy zainteresowany może obejść model wokoło, dotknąć wszystkich elementów i przeczytać tekst. Może, o ile uda mu się bez szwanku dotrzeć do postumentu z miniaturą Ratusza – tak się bowiem składa, że grupa krasnali została ustawiona dokładnie na osi, w połowie drogi do modelu i wejścia. I do tego – za zakrętem.

Ta kompozycja utrudnia przechodzenie, a dla wielu osób (niewidomych, ale też dla tych, którzy chodzą bardzo szybko lub patrzą w niebo) jest po prostu niebezpieczna. Zatem – przechadzajcie się tylko pobliską szpilkostradą (która miała z płyty Rynku uczynić trasę gładką i bezproblemową) albo – uważajcie na drodze!

IMG_0647

IMG_0666

IMG_0663

IMG_0651

IMG_0652

IMG_0654

IMG_0656

IMG_0669

Wrocławskie krasnale w akcji

/Zdjęcia A. Gabiś, luty 2016/

 

 

 

 

Idealnie leniwy i lekko przeziębiony początek roku skłania do równie powolnych i nieco sennych dywagacji o tym, co też trzeba zrobić/napisać/wymyślić podczas kolejnych miesięcy. W trakcie takich dywagacji miły nastrój ewoluuje w stronę bardziej nerwową i wtedy należy przestać. Wyjrzeć za okno, popatrzeć na śnieg, podlać badylkochoinkę i zignorować techno dobijające się zza ściany – w tym przydaje się niezawodny program 2 Polskiego Radia (fatalnie, że nie doczekałam pojedynku tenorów w wieczór sylwestrowy…).

Jeszcze przed świętowaniem uładziłam najmniejszy pokój, czyli pracownię i garderobę w jednym. To tu nawarstwiają się papiery, książki i dekoracje, i to tu przechowywane są wciąż potrzebne wiertarki i wkrętarki oraz kuchenne szafki w trakcie montażu. Szczęśliwie ostatnia szafka wczoraj zawisła (i żadna rura nie została przy tym uszkodzona), więc pokój czeka w gotowości, trzeba tylko otworzyć komputer i wyciągnąć notatki. Ale to jeszcze nie dziś.

DSC00224

DSC00225

Biblioteczka na różne różności

Jako że pokój raczej niewielki, to umeblowanie też skromne. Prym wiedzie regał-biblioteczka z lat 60. w kolorystyce bardzo zdecydowanej, mieszcząca papiery, pudełka i całą masę ważnych spraw. Parę lat temu kolega MB chciał się jej pozbyć (był to tzw. mebel po dziadkach), więc przechwyciłam, zmagazynowałam i oto jest: z czarnymi szybami, czerwonymi uchwytami i miejscem do eksponowania ceramiki starszej oraz nowszej.

Pracownia wymaga oczywiście dopracowania (np. akcja oczyszczania osłony kaloryfera utknęła w martwym punkcie), ale udało się skonstruować biurko, które jest zarówno ekonomiczne, jak i ekologiczne. Składa się bowiem z trzech białych kubików (oczywiście matka Ikea), blatu i kozła (m. I.). A blat wykonał KSz z drzwi starej szafy, tej samej, która wróciła do tego mieszkania na chwilę, ale została szybko rozmontowana. Duży to był mebel i przydał się już wielokrotnie – oprócz biurka z elementów szafy wykonany został podest pod materac i zagłówki łóżka. Czyli stary segment przysłużył się bardzo, a nowa szafa jest nowa, biała i ma dziwne uchwyty, które wesoło konwersują sobie z trójkątami biblioteczki.

DSC00226

DSC00228

DSC00229

DSC00230

Blaty, szafy i uchwyty

Jedyna wolna ściana (w tym momencie, bo pewnie długo to nie potrwa zważywszy na wciąż powiększający się księgozbiór) została zagospodarowana tymczasową wystawką zdjęć i plakatów. Można je wieszać/przewieszać dowolnie, bez ciężkich ram i bez wiercenia (wystarczą klamerki i małe gwoździki). Z tuby wyciągnęłam plakat ze Stuttgartu, a zza szafy – zdjęcie wrocławskiego skrzyżowania z początku lat 90., na którym widać kwitnący handel uliczny oraz legendarny bar Mr. Beef.

IMG_7484

Obrazki i książki

Z przyjemnością powiesiłam również kolorową odbitkę od Państwa F., bo na tym zdjęciu jest jeszcze dużo przybrudzonego, szorstkiego betonu, znikającego właśnie pod warstwą styropianu i gładkiego tynku. W ostatni dzień maja świeciło mocne słońce, w którym wygrzewały się prefabrykaty, łaskawie fotogeniczne. Szkoda było nie skorzystać z okazji i dzięki temu powstała urocza, sentymentalno-architektoniczna pamiątka po 2015 roku. Bardzo prześwietnym, swoją drogą. Ciekawe, czy rok Europejskiej Stolicy Kultury będzie porównywalnie świetny. O tym może pomyślę jutro.

/Za kapitalne zdjęcia na wrocławskim Manhattanie dziękuję Michałowi F., czyli http://katanga2.blox.pl/html oraz Marcie, która miała cierpliwość, Ewie, Łukaszowi i przypadkowym przechodniom. Ani Manhattan, ani my już nigdy nie będziemy tacy piękni, nigdy/

/Natomiast wnętrze Mr. Beef’a prezentowało się tak, jeśli ktoś byłby ciekawy: http://dolny-slask.org.pl/851633,foto.html?idEntity=550004 /

Jest taki fragment Wrocławia, który chyba wszyscy znają ze słyszenia, ale mało kto w tym rejonie bywa. Może dlatego, że najwygodniej dojechać tam pociągiem. Ale – łatwo też stamtąd wyjechać poza miasto. To był jeden z powodów, dla którego Szanowny Inwestor (czyli eSzI, prywatnie mój kolega, informatyk-bibliofil) postanowił poszukać mieszkania na Brochowie. Miało być nieduże, w starym budownictwie i nie za jasne (ostatni warunek nie został na szczęście spełniony). Po obejrzeniu kilku co najmniej dziwnych lokali trafił na kawalerkę (38 m. kw.) w kolejowym bloku z początku lat 30., do generalnego remontu.

Mimo straszliwych kolorów, kafli, drewnopodobnych okładzin oraz kuriozalnego, wtórnego układu (z kuchni przebito przejście do łazienki) te pomieszczenia miały w sobie to „coś” dobrego, co sprawia, że przestrzeń wydaje się gościnna, domowa, że można się poczuć na swoim miejscu, po prostu. No i była zachowana, pod wykładziną, stara drewniana podłoga, wszystkie oryginalne drzwi z okuciami oraz szafka-spiżarka pod oknem. Przecież nie można było dopuścić do tego, żeby mieszkanie kupił ktoś inny i położył panele albo wstawił drzwi w okleinie wenge (co po sąsiedzku już się zdarzało). I eSzI kupił, na szczęście. Spytał się tylko, chyba na wszelki wypadek, czy tam na pewno może być ładnie – odpowiedziałam, że tak.

Zaczął się więc remont totalny, z przywracaniem pierwotnego układu i renowacją wszystkiego, co odnowić się dało. A dało się na szczęście dużo. To te oryginalne elementy są najważniejsze, reszta jest biało-czarna i minimalistyczna, wedle życzenia eSzI, który preferuje skandynawskie, ascetyczne wnętrza. Umiarkowanie nie dotyczy jedynie księgozbioru, ale to jest temat na osobny tekst.

IMG_0222

Fragment kuchni z retro-lodówką na pierwszym planie

Najważniejszym pomieszczeniem jest kuchnia. Przestronna, jasna, z szafką-spiżarką pod oknem i kącikiem jadalnianym. Stare deski, po wycyklinowaniu, zostały pobielone, szafka jest odnowiona i świetnie się sprawdza jako schowek na różne różności (dzięki niej parapet jest bardzo głęboki i można na nim wygodnie siedzieć). Nie ma tu nadmiaru – ani sprzętów, ani kolorów, ani dekoracji. Zgodnie sobie egzystują: nowa lodówka i stół z odzysku, z odświeżonym blatem (uratowany przed porąbaniem na opał), plastikowe krzesło, gięty fotel Thoneta i szpitalny stołek. Lampa też jest stara i fabryczna, trochę zardzewiała od środka, ale to w sumie nikomu nie przeszkadza.

IMG_0198

Druga strona kuchni (za drzwiami – pralka i piec)

Po drugiej stronie kuchni zmieściła się prosta zabudowa kuchenna (meble ze znanej wszystkim szwedzkiej firmy na I., zlew ceramiczny też). Nad blatem, oświetlanym przez garażowe lampki, zamontowana została płyta osb, pomalowana farbą i zakończona wąską półką, idealną do ustawiania minipojemniczków, puszek z kawą oraz ozdobnych talerzy.

Porządek na blacie i talerze z Łysej Góry

Talerze są fragmentem mojej kolekcji – zawędrowały nad blat, bo było miejsce akurat na takie dwa okazy (eSzI, jako osoba pokojowo nastawiona do świata, nie protestował przeciwko wystawce). Talerze wyprodukowano w latach 60. w Łysej Górze, są ze szkliwionej gliny i mają taki swojski, ludowo-etnograficzny styl, a jednocześnie są utrzymane w pięknej, stonowanej kolorystyce. To zresztą nie jedyne okazy ceramiczne w brochowskiej kuchni – jako patera na owoce służy talerz z Bolesławca (pogodna interpretacja bolesławieckich kropek z lat 60.), a na półeczce nadblatowej stoi szereg przedwojennych pojemniczków na przyprawy.

Kropki z Bolesławca i kreski z Breslau

Oprócz wspomnianej podłogi i szafki odnowione zostały również framugi i drzwi – były pomalowane kilkoma warstwami farby, a w dolnej części ktoś wyrąbał kratkę wentylacyjną. Teraz są białe, gładkie, matowe, z oryginalną klamką i szybą z mrożonego szkła.

Drzwi do kuchni (przed i po)

Już tutaj widać, jak mniej więcej wyglądała kuchnia przed remontem. Ale dla porównania –  jeszcze dwa zdjęcia ze smętnym linoleum, bordowymi kaflami i narożnikiem. Nie był to budujący widok – tym bardziej się cieszę, że eSzI na początku uwierzył, że będzie dobrze.

Kuchnia przed remontem

W kolejowym bloku jest jeszcze pokój (a właściwie biblioteka z miejscem do spania), łazienka i przedpokój. Jako że w każdym z tych pomieszczeń są jakieś miłe i ciekawe detale – to spróbuję przygotować dla nich kolejne wpisy. Zdaję sobie sprawę, że zdjęcia nie są najlepszej jakości – mój ulubiony canon g7 robi piękne zdjęcia przyrodzie w słoneczny dzień, we wnętrzach radzi sobie nieco gorzej. Ale może da się coś z tym zrobić.

Przez cały remont (który miał też momenty trudne, jak to w starym budownictwie) wspierało mnie fotoforum “Wnętrza mieszkań”, ulubione i jedyne. Gdyby ktoś był ciekaw kolejnych, budowlanych etapów prac, to na forum znajdzie wszystko: http://fotoforum.gazeta.pl/72,2,35,126235709.html

Dziękuję eSzI za możliwość pokazywania jego lokalu. Zapewniam, że porządek nie został zrobiony z powodu minisesji fotograficznej – tam naprawdę tak jest.  I albedo jest optymalne.

IMG_0258IMG_0209

Przy tym starym stole dobrze się siedzi i pije herbatę. Drewno jest gładkie, miłe w dotyku. Na thonetowskim fotelu widać jeszcze całkiem wyraźny, secesyjny wzór. Cisza i sudoku w kolejowej kuchni.